Całkiem niedawno zapragnęłam mieć
suszarkę do włosów. Długo biegałam po ogromnym sklepie zanim znalazłam
odpowiedni regał. Suszarek było chyba z milion, do wyboru pod względem koloru,
wielkości, firmy i funkcji, a półka z nimi ciągnęła się przez połowę sklepu... brakowało
tylko takiej, która w trakcie suszenia przyspieszałaby porost włosów na głowie,
albo sama farbowała na wybrany kolor. Po dwóch godzinach, poza zawrotami głowy,
miałam wymarzoną suszarkę. Radość moja nie trwała długo, bo suszarka po kilku tygodniach
podmuchała mi na „do widzenia” i padła. Ale nie, żeby tak nagle, najpierw zaczęła
wydawać dziwne dźwięki terkocząc jak traktor, później buczała, by ostatecznie
zamilknąć.
Czupryny na głowie jakoś szalenie
bujnej nie mam – mysi ogon jest grubszy. Raczej więc jej nie wyeksploatowałam. Byłam
dla niej naprawdę bardzo miła, a motywowała mnie cena jaką za nią zapłaciłam i chęć
jak najdłuższej współpracy.
Ale suszarka do włosów obraziła
się i zamilkła, wiec zapakowałam ją do pudełka i przez tydzień zbierałam się na
odwagę, by wrócić do sklepu. Reklamacje składane w ojczyźnie nie kojarzyły mi się
miło, a wręcz odwrotnie. Najpierw musiał człowiek stanąć oko w oko z ekspedientką,
później z kierownikiem sklepu, a na koniec i tak wracał do domu w towarzystwie
zareklamowanej rzeczy. Kiedy więc nastał
dzień mojej wizyty w sklepie, byłam naprawdę dobrze przygotowana merytorycznie
do rozmowy i chyba nawet sam producent nie miał takiej wiedzy o tej suszarce. Dwie
strony A5 argumentów, dlaczego powinni oddać mi pieniądze. Ponieważ
kolejka do reklamacji była długa, nastawiłam się, że trochę tam postoję. Ludzie
stali zrelaksowani, uśmiechali się i żartowali. Każdy inaczej
reaguje w sytuacji kryzysowej – pomyślałam. Ja ze spoconymi, trzęsącymi się rękami,
ledwie oddychałam. Moja kolej przyszła szybciej niż się spodziewałam a miła
pani przywitała się i wyciągnęła rękę po suszarkę. W pośpiechu wyciągnęłam moje
kartki A5.
Już miałam mówić i tłumaczyć, że
to nie moja wina, i że naprawdę ona – ta suszarka – to sama tak padła, i że
właściwie to mało używana w pudełku leżała... Właśnie otwierałam usta, gdy usłyszałam:
„Proszę, to pani pieniądze”.
Stałam w szoku z niedowierzaniem i
z rozczarowaniem.
No bo jak to tak, bez problemu? Bez dyskusji? Bez paragonu? Bez karty
reklamacyjnej?
Nie, no tego nie robi się żadnemu
klientowi…
Zabawne 🤣
OdpowiedzUsuńLece w takim razie do Was bo mam kilka rzeczy do reklamacji a u nas nie chcą uwzględnić
OdpowiedzUsuńHaha
OdpowiedzUsuń🤣🤣🤣
OdpowiedzUsuń